czwartek, 18 grudnia 2014

Bo noc nie jest dniem, a dzień nie jest nocą.






Budzisz się w środku nocy.
Zdezorientowany swoją obecnością. Gdzie jesteś? Gdzie podziała się jasność dnia?
Szeroko otwierasz oczy. Noc. Cisza wpatrzona w Ciebie. Kołdra zroszona potem koszmaru przytłacza Twoje ciało.
Nieprzytomnie wstajesz. W półsennym letargu spoglądasz w lustro. Rozmazane kontury ludzkiej cielesności. Spoglądasz głębiej. Twarz. Niby Twoja a jednak... tak daleko obca!
Czy nadal śnisz?! Czy nadal wokół ciebie rozgrywa się senny spektakl?

Zastygasz w bezruchu przypominając skamieniały posąg. Upływający czas powoli kruszy bezwład nocy.

Minuty płyną. Ty oswajasz się coraz bardziej z krajobrazem mroku. Oswajasz się także z własnym istnieniem. Przytomniejszy lecz mało świadomy tego co dzieje się wokół.

Drżysz, cały drżysz. Chciałbyś coś powiedzieć, może nawet krzyknąć ale obawiasz się, że dźwięk Twego głosu będzie ci obcy. Że wydobywszy z siebie słowa zanurzysz się w na nowo w otchłani niewiadomych.

Uciec. Gdziekolwiek. Od wszystkiego. Od siebie samego.
Biec, biec... i tylko biec. Te myśli się kłębią. Niczym mole wżerają się w szaty Twego umysłu. Niszczą, dziurawią.
Myśli nie Twoje a jednak twoje, bo biesiadujące w twej głowie. Obłęd. Czujesz jak trącisz się o jego ściany. Szukając równowagi - tracisz oddech.

Gdzie jesteś? Gdzie podziała się jasność dnia?

Dlaczego płaczesz? Przecież kładąc się do snu, czując bliskość Jej ciała, czułeś szczęście.
Dlaczego chcesz uciekać? Skoro kładąc się do snu zasypiałeś we własnym domu.

Ukłucie serca. Pytania bombardują z naddźwiękową prędkością.
A Ty stoisz wciąż pośród tej dziwacznej nicości. Pytania degradują Cię.
"Obudź się", myślisz, obudź zanim głosy zburzą każdy filar twego jestestwa.

I tejże chwili słyszysz łagodny, cichy ptasi śpiew dochodzący zza okien.
Noc chowa się przed nadchodzącym słońcem. Tak jakby jasność dnia zwyciężała; każdego ranka.

Uspokajasz się.
W lustrze rozpoznajesz siebie. Uśmiechasz się.

Wracasz do łóżka, do niej.

Już wszystko będzie dobrze,

Bo noc nie jest dniem, a dzień nie jest nocą.


sobota, 6 grudnia 2014

Niezrozumiana.






Strzępki myśli zapisane na skrawkach papieru. Kłębki emocji zamknięte w tychże słowach.
Nieudolne odzwierciedlenia duszy. Nieudolne, bo jak przecież za pomocą szeregu liter nakreślić prawdziwość uczuć?
To tylko słowa. I może i zdobne, doskonale dobrane, to i tak ich ulotność jest zdumiewająca w porównaniu  z tym co osiedliło się w mym wnętrzu.

Konstrukcja anatomiczna to coś więcej aniżeli splot tkanek czy mięśni. Połączenia nerwowe, bodźcie, impulsy. Neuroplastyczność mózgu doprowadzająca niekiedy to totalnej konfuzji.

Co dzień zaczynając na nowo. Co dzień ciągnąc za sobą swój żywot. Cielistość wyborów popędzana tymi samymi schematami. Prowizoryczność ich doskonałości zdumiewa. Nawet mnie samą niekiedy.

Błądzę. Uparcie błądzę dążąc do celu.
Tylko czym jest ów cel? Jaką przystanią, jaką stałością by móc zatrzymać się i żyć w poczuciu spełnienia.

Odetchnąć na chwilę. Tylko po to by w następnej sekundzie zapętlić się z powrotem w pajęczynę powinności i  chorych ambicji.

Ambicji, o litości, i takie zamieszkują we mnie.

Ciało. To samo od urodzenia, przynależne wyłącznie do mnie.
Topografia. skala 1:1. Krajobrazowość trąci realizmem. Pasma nizinnych dolin krzyżujące się z wyżynami krągłości.
To samo ciało, a jednak jak płynąca rzeka zmienne.
Obce, oswojone. Piękne, karykaturalne.

Umysł. Igrający z sercem. Rozległe pole zasiane przedziwną roślinnością. Gdzie dzikość miesza się ze swojskością. A lęk przewiązany jest bezpieczeństwem.
Wolność, o ile można rzec, że istnieje, niczym bluszcz wije się po filarach rozumowania.
Przejrzystego, logicznego. Brudnego i chaotycznego.